No tak i znowu zaciekawił mnie w internecie jeden człowiek, właściwie dwóch, ale napiszę o jednym. Jest to mianowicie Łukasz Łuczaj. Powiedział mi o nim Andrzej na goldenline.pl słowami, które pozwolę sobie zacytować "warsztaty kuchni leśnej u Łukasza Łuczaja"... no słuchajcie... "kuchni" ba "leśnej", a wcześniej jeszcze dodał, że na Podkarpaciu... i jak mogłam nie zerknąć?... zerknęłam do wujka google i... znalazłam, zaczytałam się. Zaczytałam i rozmarzyłam, że chodzę po kwiecistej, szalenie naturalnej łące i łapię te koniki polne, których potem i tak do ust wziąć nie mogę (więc puszczam je dalej wolno). Jednak nie tylko koniki polne są jadalne, lecz również karaluchy, chrabąszcze majowe czy turkucie podjadki smakujące jak kurczak - obym nie żyła nigdy w czasach głodu. Nie żebym miała coś przeciwko naturze i oryginalności, bo jestem jak najbardziej za, ale tych stworzonek wolę nie jeść, tych i innych pozostałych (a one założę się, pewnie myślą podobnie jak ja). Podczas, gdy słucham audycji TVN-u "Uwaga" o Łukaszu i jego warsztatach, śmieję się cały czas. Łukasz i uczestnicy jego warsztatów, mówią o mrówkach, które można używać zamiast kwasku, oraz o konikach polnych, których można "200 na godzinę złapać"... postanowiłam, że jadę na warsztaty, pozostała kwestia terminu.
Warsztaty Łukasza w TVN Uwaga
Chcę jechać na warsztaty ze względu na roślinną część, która też jest bogata i różnorodna. Chcę użyć rdestu zamiast pieprzu, tak jak w dawnych czasach go wykorzystywano oraz ugotować z pokrzywy, jasnoty, bartczaju(?) i paproci z rydzami potrawkę.
zdjęcia łąki ze strony www.luczaj.com |
zdjęcia łąki ze strony www.luczaj.com |
zdjęcia łąki ze strony www.luczaj.com |
Co mnie jeszcze urzekło w tym co robi Łukasz? niesamowity pomysł na naturalną łąką. Zbiera ręcznie nasiona w swoim 17-sto hektarowym gospodarstwie i sprzedaje je w różnych kombinacjach, tym ludziom, którzy mieszkając w miastach chcieliby zasiać w swoim ogrodzie właśnie taką naturalną, kwiecistą łąkę, w której "chwast" również może być przydatny i zdobić. Ja kiedyś taką zasieję.
![]() |
Fot. Norber J.Zbróg Łąka w Rumuni |
Co jednak najbardziej mnie poruszyło widząc na jego filmach i zdjęciach łąki? oj tak... wspomnienie.... wspomnienie Rumuni i łąki na górze. Nie pamiętam nazwy okolicy, ani dnia, ale pamiętam kwiecistą, pachnącą łąkę, ciągnącą się przez całe wzgórze i szczyt - kwiecistą łąkę - byłam nią zafascynowana, czułam się jak w pachnącej bajce, Albert biegał po skoszonym kawałku tej łąki i bawił się ze mną, a ja miałam tak wielką ochotę w tej łące usnąć i czuć te zapachy przez sen. Jednak to nie była zwykła łąka, lecz pastwisko dla zwierząt, szkoda nam było ją tłamsić. Czy jednak wyobrażacie sobie jak pyszne mleczko musi być od tych rumuńskich krów - vacă?
Pamiętam jak dziś, mleko, które kupiłam od Rumunki blisko obozu gdzie parkowałam mój samochód, było super tłuściutkie, procent miało sporo, ha nie tak jak to w katonie 1% lub 4%, rano tłuszczyk pływał po nim grubym okiem, a witaminki ze zjedzonych przez krowy ziółek nadawały mu pyszności!
Wracając do łąki-pastwiska na górze, pamiętam też jak dziś, że właściciel tej łąki, rumuński góral, którego od wioski i sklepów spory kawałek drogi dzielił, chciał z nami zrobić handel wymienny i za spory kawał sera chciał dostać cukru lub kawy (a my jak na złość, byliśmy akurat przed zakupami). Transakcja jednak i tak doszła do skutku, gdyż zaproponowaliśmy mu rumuńskie leje, a do sklepu niestety już sam musiał się udać. Słony ser poszedł do naszych żołądków w ciągu półtora dnia, a z pomidorami smakował po prostu szalenie i solić nie trzeba było. Tej nocy spałam pod moskitierą z Albertem u boku, pilnował mnie prawie całą noc - przyjaciel wilczur - no w końcu musiał pilnować stada.
Pamiętam jak dziś, mleko, które kupiłam od Rumunki blisko obozu gdzie parkowałam mój samochód, było super tłuściutkie, procent miało sporo, ha nie tak jak to w katonie 1% lub 4%, rano tłuszczyk pływał po nim grubym okiem, a witaminki ze zjedzonych przez krowy ziółek nadawały mu pyszności!
Wracając do łąki-pastwiska na górze, pamiętam też jak dziś, że właściciel tej łąki, rumuński góral, którego od wioski i sklepów spory kawałek drogi dzielił, chciał z nami zrobić handel wymienny i za spory kawał sera chciał dostać cukru lub kawy (a my jak na złość, byliśmy akurat przed zakupami). Transakcja jednak i tak doszła do skutku, gdyż zaproponowaliśmy mu rumuńskie leje, a do sklepu niestety już sam musiał się udać. Słony ser poszedł do naszych żołądków w ciągu półtora dnia, a z pomidorami smakował po prostu szalenie i solić nie trzeba było. Tej nocy spałam pod moskitierą z Albertem u boku, pilnował mnie prawie całą noc - przyjaciel wilczur - no w końcu musiał pilnować stada.
No i rozmarzyłam się.... aaaa!... ja chcę do Rumuni!
A ja od siebie polecam coś regionalnie smacznego czyli pieczonki (zwane inaczej prażonkami,a nawet przez niektórych pijaczonkami;)Potrawa z Jury centralne,a dokładnie z okolic Zawiercia.Polecam...http://www.it-jura.pl/pl/turystyk.php?go=pozywien1
OdpowiedzUsuńOj no i uderzyłeś w mój słaby punkt :) stare, tradycyjne, regionalne jedzonko... lubię to, a niedawno nawet przeglądałam na Allegro takie żeliwne kociołki :) serio! za grillem coś nie przepadam a ognisko bardo, ale to bardzo lubię ... heh i spowodowałeś, że znowu się rozmarzyłam :D za np. smakiem ziemniaka z ogniska, kukurydzy lub papierówki :) a taki kociołek też bym przygotowała dla całej grupki przyjaciół zapewne starczyłoby :)
OdpowiedzUsuńDroga Teresko, jak dodam,że niektórzy do tego czyli pieczonek uprzednio wspomnianych lubią jeszcze wypić zsiadłe mleko od krowy,a nie od...kefiru;) ;) ;) lub zjeść do pieczonek śledzia w śmietanie to już chyba bogactwo doznań smakowo-wizualnych jest jak na jeden dzień dostatecznie wyczerpane...;) ;) ;) O napojach nie wspominam chociaż czasem taki napój żołądkowo gorzki w niewielkich ilościach okazuje się przydatny zarówno dla poprawienia trawienia jak i dla rozluźnienia atmosfery panującej wokół.W końcu zanim pieczonki sobie dojdą robić coś trzeba...;) ;) ;) No nic nie umniejszając oczywiście tym konikom polnym (ble) i innemu paskudztwu...;) ;) ;)Koniki wolę jednak na surowo czyli tak sobie żwawo skaczące po łące :)Wiem,że dla wegetarian niekoniecznie może byłoby to danie docelowe ale jak to mówię-My zjemy pieczonki z kiełbaską i boczkiem,a wegetarianie dostaną wersję z kurczakiem...;) ;) ;) Smacznego podróżowania w miłym towarzystwie i dobrej atmosferze życzę ;) ;) ;)
OdpowiedzUsuń