niedziela, września 19, 2010

Oczarowana ja zaczarowaną Rumunią




Fot. Temawa (rok 2009 czerwiec)
Na zdjęciu Góry Făgăraş

Pamiętam jak dziś, gdy w maju 2009 roku planując ze znajomym wyjazd przez kraje Europy, a między innymi Rumunię, zadawałam innym internautom, (m.in. Blondi z Blipa) pytania - co należy zobaczyć w Rumuni? Gdzie jest fajnie? Gdzie warto pojechać? Co odwiedzić? ... lecz dopiero teraz rozumiem jak bezsensowne były one. Teraz wiem, że z Rumunią w ten sposób się nie da ... teraz to wiem.



Fot. Tomasz K. (rok 2009)
Na zdjęciu Temawa w Górach Făgăraş
Planowaliśmy jednodniowy pobyt Rumuni, taki ... prawie, że tranzytem. Ostatecznie już w trakcie naszej trasy okazało się, że zmieniliśmy nasze plany i w Rumuni spędziliśmy nie jeden, a trzy dni ... był to fart, szczęśliwe zakończenie naszej podróży.


Fot. Temawa (rok 2009)
Na zdjęciu banknoty obowiązujące w Rumuni - LEI
W tym miejscu należałoby jeszcze dodać, że wjeżdżając do Rumuni, głowy nasze były naszpikowane zasłyszanymi i przeczytanymi w internecie stereotypami. Nie będę ich tutaj nawet powtarzać, nie warto.


Fot. Temawa (rok 2009)
Gdy wjechałam do Rumuni, z godziny na godzinę byłam nią coraz bardziej zachwycona. Zaczynając od widoku jaki ukazał się nam w pierwszej półgodzinie ... widok woła ciągnącego wóz, poprzez żółto-zielone pola słoneczników, nawet piękne i kolorowe banknoty rumuńskie, aż po zameczki w Bran i Sighişoara, nie wspominając rumuńskich psów, których obecność była wszędzie, oraz serpentyn w Górach Fagarasz, oraz fantastycznej mgły w której znaleźliśmy się po przejechaniu tunelu na szczycie. Już wtedy wiedziałam, że ... ja tutaj wrócę.

Fot. Tomasz K. (rok 2009)
Mijały miesiące a ja nie mogłam zapomnieć o Rumuni, wpisałam ją na stałą listę gdzieś w głowie, zaraz obok Ukrainy, nie mogłam przestać o niej myśleć. Od pewnego dnia, gdzieś w styczniu, bądź lutym 2010 roku, pojawiła się szansa, że ... zapadła decyzja - jadę do Rumunii. Wiedziałam, że muszę pokonać wszelkie przeciwności, które mogłyby mi przeszkodzić, a niestety pojawiały się, nawet na tydzień przed wyjazdem.


Fot. Tomasz K. (rok 2009)
Na zdjęciu w tle serpentyny, jeszcze 5 min. wcześniej zasłaniała je gęsta mgłą


Przyszedł dzień wyjazdu, był to 7 lipca 2010 roku, wpakowałam moje rzeczy do opelka astry i gdzieś około godziny 4 rano ruszyłam w drogę. Przez Nowy Sącz, Piwniczną, następnie Słowacja i Węgry, byłam coraz bliżej. Granica z Rumunią i ... czary zaczynają działać.

Tak chciałabym móc opowiedzieć, opisać, namalować ...

widoczek pierwszy
.... góry, ranek, do samochodu wdzierają się promienie słońca, wstaję i zaczynam przygotowywać dla nas śniadanie ... nagle w tle dźwięczą dzwoneczki i hasło "Albert do samochodu", dla niewtajemniczonych, Albert to roczny wilczur, rozglądam się po okolicy aby wyłonić z otaczających widoków źródło dzwoneczków. Przed nami leśna droga i pokryty lasem stok, pierwszy pojawia się pasterz i nieliczne owce i psy pasterskie. Po woli wyłaniają się kolejne. Przy stadzie psów jest dużo. Gestem dłoni pozdrawiamy pasterzy, psy podchodzą coraz  bliżej nas, są strażnikami, to od nich i ich czujności zależy wiele. Albert zagląda przez szyby. Norbert robi zdjęcia, a ja z zapartym tchem stoję wpatrzona w ten widoczek i nie wierzę własnym oczom, że widzę to co widzę, jest tak pięknie.  Owce wciąż wyłaniają się z pomiędzy drzew, są wszędzie, opanowały całą dolinkę. Mam wrażenie, że  przeniosłam się w dawne wieki, a moja wyobraźnia maluje postacie wilków gdzieś za drzewami, ale są stróże, psy nie pozwolą ruszyć im owiec. Nadchodzą kolejni pasterze, przesyłamy gestem ręki pozdrowienia i szacunek dla nich. W mojej duszy dzieje się coś dziwnego, ten widoczek wyrył się w mojej pamięci na stałe, czułam jak jej dłuto rzeźbi kolejne obrazy, to było przyjemne, fantastyczne ... nie da się tego opisać ... to trzeba poczuć całym sobą.

Fot. Norbert J. Zbróg
www.njz.pl
Fot. Norbert J. Zbróg
www.njz.pl
widoczek drugi
... jak ten, w dzień mojego wyjazdu 26 lipca 2010 r. Zatrzymujemy się w dolince przy strumyku, Niemcy szykują grilla, my rozpalamy ognisko, przygotowujemy  kolację, ja stawiam czajnik na zieloną herbatę, Norbert sprząta samochód. Cały czas mam świadomość, że to już moje ostatnie ognisko w Rumuni, ostatni wieczór. Przy drodze w oddali pasą się dwa osiołki, obszczekują je dwa psy. Podchodzę do nich, aby je nakarmić suchym chlebem. Usłyszałam wcześniej od Norberta "polubią Cię", no i czułam, że mnie lubią, a już na pewno, że lubią chleb ode mnie, ośmielone jadzą jedną kromkę za drugą, dwa psy wciąż je obszczekują, pewnie też chcą coś dostać, ale chleb jest przeznaczony tylko dla osiołków. Po drugiej stronie rzeczki chata pasterzy, stara Rumunka podchodzi do mnie porozmawiać. Jak tu jednak rozmawiać, ja nic nie rozumiem, uśmiechając się do niej mówię "polonez", w gestach sympatii wypowiada jeszcze kilka niezrozumiałych dla mnie zdań i odchodzi do swojej pracy. Ja dalej karmię osiołki, został jeszcze jeden bochenek, cały dla nich. 

Fot. Temawa
(aparat Norberta, moja dłoń, chleb i osiołek)
Nie można opisać Rumuni wymieniając jeden lub dwa zabytki, nawet wymieniając ich kilkadziesiąt, nie można.  Rumunia to ludzie, to góry, to zwierzęta, lasy, zamki, to ... Jadąc do Rumuni nie można po prosu zaglądnąć do kilku miasteczek i wyjechać. Rumunia to kraj w którym koniecznie trzeba "przejechać" kilka wiosek, pobyć w górach, przemierzyć uliczki miasteczek, mieć kontakt z ludźmi na wsi, napić się mleka (lapte) od ich krów (vacă), zjeść bryndzy (słonej z zewnątrz, a w środku o smaku, którego nie mogę opisać, ani zapomnieć), umyć się w strumyku (lub w nim popływać tak jak ja, mówię serio, popływać), wziąć prysznic pod wodospadem tak jak Sergiej, zobaczyć kolorowe stroje cyganów i ich domy-pałace w dzielnicy cygańskiej, spotkać stada koni, byków na polanach górskich, krowy samodzielnie pasące się i samodzielnie wracające do domostw swoich gospodarzy.


Planując wyjazd do Rumuni, wiedz o tym,
że Rumunię trzeba poczuć całym sobą
każdy inny sposób jest tylko setnym procentem namiastki!



Fot. Temawa aparatem Norberta
Na zdjęciu na pierwszym planie Norbert (guru naszej wyprawy) z Albertem.
Fot. Temawa aparatem Norberta
Na zdjęciu na pierwszym Planie Norbert w tle Niemcy szykują się do jazdy.
Spotkanie i poznanie "mojej" Rumunii zawdzięczam
Norbertowi J. Zbróg -
www.njz.pl


Udostępnij

1 komentarz:

  1. Małe sprostowanie, byłaś pierwsza w Rumunii i to ja się pytałam jak tam jest, ze szczególnym naciskiem na czystość toalet i kemping w Branie ;)
    I faktycznie, wbrew panującym stereotypom było ok.

    Byliśmy tam z przyczepkami przez 2 tygodnie i oczywiście okazało się, że to stanowczo za krótko, więc podobnie myślimy, żeby tam jeszcze wrócić. Gorzej, że wynikło mi z obliczeń, że dla pełnej satysfakcji, powinien to być co najmniej półroczny pobyt. Niestety tak się nie da, a szkoda :(
    Ale następne dwa tygodnie na pewno tam jeszcze spędzę, może nawet już za rok. Chyba każdy, kto tam był wraca oczarowany i zarażony Rumunią.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń