piątek, grudnia 03, 2010

5 dni w górach Rumuni by foot - przygotowania (cz.1)

Pierwsza po latach od czasów studiów rozmowa i ustalamy, że w kwietniu idziemy w góry Rumuni, zaczynam więc przygotowania wyprawa na 5 dni z plecakiem i namiotem. Email od Adama szczególnie wprowadza mnie w atmosferę...
(...) Ja jestem zwolennikiem wypadu w chaszcze i powrót jak już zdobędziemy co będzie w planie do zdobycia. Wiemy oboje, że tam raczej teren ciężki i jeśli chodzi o schroniska kwatery - etc... to bida raczej. Chyba że u ludzi. (...)
... podejmuję pierwsze mocne postanowienia i ...
po pierwsze
- jestem pewna, że Rumunia, ale które góry? jaki szlak? lub bezszlak :)

Najbardziej pociągają mnie Góry Rodniańskie i są to najwyższe góry w obrębie Karpat Wschodnich. W trakcie poszukiwania informacji i relacji z wypraw innych włóczykijów znajduję:
- stronę Docza którą czytam od deski do deski, tj. od pierwszej dużej listery do ostatniej kropki, oraz wpisując w wyszukiwarkę wójka google "Rodniany" odnajduję następny blog ...
- Blog Góry Rodniańskie jak również od razu przeglądam calutką ich galerię zdjęć.
Czy jednak Góry Rodniańskie na wyprawę w kwietniu? Czy jest to dobry pomysł?
Trudno przewidzieć pogodę, a właściwie to wręcz przeciwnie ... i na 100% będzie leżał śnieg, będą chmury, mgła i będzie wiatr i mróz, a ja zbyt doświadczonym wędrowcem górskim też nie jestem, w przeciwieństwie do Adama. Nie dość, że mój przyszły współtowarzysz jest dla mnie dosyć dużym wyzwaniem (kondycyjnie i z doświadczenia w górach), to jeszcze dodać do tego Rodany w kwietniu?
Dodać jeszcze cytat znaleziony podczas penetracji internetu...
(... ) Nie będzie to łatwa wyprawa. Po pierwsze jedziemy przez jedna z najbardziej dzikich gór Rumunii, po drugie jedziemy w czerwcu gdzie natrafienie na ładną pogodę graniczy z cudem. Mam nadzieję, że uda nam się zrealizować plan i uśmiechnięci wrócimy z wyprawy.
Sama do siebie "Rodany? Walka rozsadku z marzeniami, Tereska spojrz realniej :-)" ... hmm ... zobaczymy.

Tak w zasadzie to nie chcę uprzedzać, ani marudzić, ale nie chciałabym też, aby nasza wyprawa przebiegała mniej więcej tak jak wyczytałam na jednym ze znalezionych blogów (wypowiedź ta dotyczyła jednak Gór Fogarskich, a nie Rodanów...
Pierwsza wyprawa (2000 r.) była dosyć śmiałym przedsięwzięciem. Bez doświadczenia górskiego i źle wyposażeni, ruszyliśmy ze wsi Turnu Rosu (okolice miasta Sibiu) w kierunku najwyższej góry Rumunii - Moldoveanu. Po czterech dniach, zmagając się ze złą pogodą, zdobyliśmy drugi pod względem wysokości szczyt Rumunii Negoiu (uchodzący za znacznie trudniejszy od swego wyższego sąsiada). Jednakże przy bardzo trudnym zejściu ze szczytu, w miejscu zwanym Żlebem Drakuli, złapała nas straszna burza, która ostatecznie wybiła nam z głowy dalszy marsz. Zziębnięci i przestraszeni wycofaliśmy się na niziny i nawet nie wpadliśmy na pomysł by ich trochę pozwiedzać. Najszybszą możliwą drogą, wróciliśmy do Polski. (źródło)

Cytując za TPRK:
Góry Rodniańskie nazywa się nieco pretensjonalnie "Alpami" ze względu na charakter rzeźby, którą kontrastują one mocno z innymi, niższymi i połoninnymi pasmami Karpat Wschodnich. Na krajobraz pasma składają się ostre, częściowo poszarpane i skaliste granie, dość strome nieraz zbocza, zasłane piarżyskami, a także polodowcowe kotły z licznymi jeziorkami. Najciekawszymi krajobrazowo partiami Rodnianów jest rejon ich najwyższego szczytu Pietrosula (2303 m.) oraz Rebry (2221 m.).

Jeden z plusów jest taki, że (dalej cytując TPRK):
Góry te są z powodu wysokości i atrakcyjności bardziej uczęszczane niż pasma sąsiednie, dlatego też szlaki są tu lepiej znaczone. Podejścia od północy są krótsze, podejścia od południa zajmują dzień drogi lub więcej. Przejście grzbietu głównego trwa ok. 5 dni. Główną bazą wypadową jest miasteczko Borşa u północnych podnóży Pietrosula, (...) Baza noclegowa skupia się głównie u podnóży gór, gdzie ostatnio powstało kilka nowych obiektów. Nieco bliżej grzbietu głównego istnieje czynna latem chatka, zbudowana na miejscu spalonego schroniska Puzdrele. Ostatnio z uwagi na istnienie parku narodowego wprowadzono ograniczenia w biwakowaniu.
Ze strony Docza wynotowałam punkty trasy, do sprawdzenia na mapie: Borsza, skrzyżowanie z drogą Valea Mare, Przełęcz Prislop, przysiółek Sesuri, grzbiet Dosu Gajei, malowniczy trawers Ineutului Ineu (2279 m n.p.m), Przełęcz Putreda, Omului (2134 m n.p.m) oraz Gargalau (2159 m n.p.m), okolice z wodą za szczytem Nichitas, Przełęcz Rotunda (Cabana Rotunda), Buza Muntelei, (... etc).

Z uwagi na moje doświadczenia i wspomnienia z Rumunii zamieszczam cytat z blogu Docza, cytat, który zabrzmiał mi szczególnie miło i ciepło:
Tymczasem zza wniesienia widzimy nadchodzących pasterzy z psami. Myślimy sobie: "to teraz będzie - dostanie nam się za rozpalenie ognia na pastwisku", ale nic takiego nie ma miejsca. Jakoś próbujemy się z nimi dogadać na migi i zapytujemy czy nie mają na sprzedaż palinki, bo napilibyśmy się jej. Odpowiadają, że niestety nie. Pasterze tradycyjnie już w Rumunii okazują się serdecznymi ludźmi i nie wnoszą absolutnie żadnych pretensji o rozpalenie ogniska, częstują nas nawet papierosami, ale że wszyscy jesteśmy niepalący, to odmawiamy. Rewanżujemy się za to minibatonikami i w międzyczasie zwijamy obozowisko. Psy tymczasem buszowały pomiędzy nami w poszukiwaniu resztek jedzenia, jednemu udaje się porwać nam hamburgera, którego nie zjedliśmy wieczorem :) Pasterze na odchodne proszą nas tylko by pospalać większe gałęzie, by owce się nie zadławiły gałązką, co skrzętnie czynimy i dziękujemy za gościnę.


Na koniec jeszcze filmik z Rodanów w kwietniu 2006


Nie mogę również pominąć cytatu opisującego psy pasterskie w Rumuni...

I tutaj po raz pierwszy zetknęliśmy się z jednym z największych zagrożeń gór Rumunii – psami pasterskimi. Znałem je dobrze z poprzednich wypraw do tego kraju. Ktokolwiek myśli, że przypominają one polskie, zdyscyplinowane owczarki podhalańskie, które potrafią rozróżnić człowieka od wilka bądź niedźwiedzia i które na zawołanie pasterza przestają ujadać, ten jest w błędzie. Rumuńskie psy są niezwykle agresywne, inteligentne i zawzięte. Inny jest ich stosunek zależności wobec pasterzy, a w zasadzie można powiedzieć, że nie jest to zależność – psy zdają się samodzielnie zabezpieczać stada, same dzielą między sobą role (obserwatorzy, wojownicy) i same atakują kogo uznają za zagrożenie. Różny jest poziom agresji watah broniących stad – niekiedy uda się je minąć w miarę spokojnie, pozostając jedynie siarczyście obszczekanym. Niekiedy jednak należy stosować jedyne, odkryte przez nas, działające rozwiązanie – stanąć w miejscu a następnie spokojnie obrócić się i wolnym krokiem zacząć się oddalać. Jest to jedyna pozytywna cecha rumuńskich psów – w takiej sytuacji nie idą w ślad za nami, nie gonią i nie gryzą, satysfakcjonuje je sam fakt opuszczenia przez niepożądanych ludzi ich sektora. Każdy kto napotka w Rumunii psy pasterskie, musi być świadomym jednego – w większości wypadków na pomoc pasterza nie ma co liczyć, dlatego, że psy go po prostu nie słuchają.

Na Sveitarii nie było jeszcze najgorzej. Psy podzieliły się na dwie grupy – pierwsza zatrzymała spłoszone przez nas stadko owiec, druga natomiast zaczęła powoli zbliżać się do nas. (zaciekawiłam? przeczytaj całą relację z wyprawy!)
a przede mną m.in. lektura ... Przygotowanie do górskich wycieczek dla początkujących ... którą zapisuję dla pamięci :)

Do sprawdzenia link z wyszukiwarką szlaków http://pl.wikiloc.com

ps. ten wpis może się zmieniać, aż do kształtu ostatecznego ;)

1 komentarz:

  1. Tylko 5 dni, znowu będzie za krótko! :)
    W ramach przygotowań polecam świetną relację Szalone 3 tygodnie w Rumunii

    Jeśli zaś chodzi o psy, to też miałam na początku obawy, ale okazały się one niepotrzebne. Faktycznie pętają się ich tam całe stada, nawet na kempingi przychodziły, ale to bardzo łagodne i przyjacielsko nastawione zwierzaki. Mało brakowało, a przywiozłabym do domu całe ich stadko.

    Niektórzy radzą zabrać na wszelki wypadek pistolet na kapiszony. Ja nie miałam i w ogóle mam mieszane uczucia, co do jego użycia... Ale może jakbym naprawdę poczuła się zagrożona... Nie wiem.
    Na szczęście nie miałam takich sytuacji i nie znam nikogo, kto by miał.

    Już zazdroszczę i trzymam kciuki za powodzenie wyprawy :)

    OdpowiedzUsuń