poniedziałek, czerwca 13, 2011

Jak złapać szczęśliwą chwilę



Zdj. Temawa

Fot. Temawa
Mój opelek zmęczył się. Gdy zatrzymaliśmy się u celu naszej weekendowej podróży, było czuć smród spalenizny, a ja kolejny raz zamarzyłam za Land Roverem, który mknie z górki, pod górkę i parkuje tam gdzie sobie zażyczę. Cieszyła mnie jednocześnie myśl, że może już w tym roku zacznę na niego odkładać, a w każdym bądź  razie pojawiło się światełko w tunelu.
Jeszcze tym razem jednak, jadąc do miejsca chwil szczęśliwych Beatki i Marka, mój opelek większość podjazdów pokonywał na "jedynce" i z niepewnością w moich oczach, kiedy widziałam wskaźnik temperatury w okolicach setki, walczyliśmy jednak dzielnie. Na stromszych zjazdach długość drogi hamowania także dawała mi do myślenia... a hamulce piszczały.
Ostatni ostry zakręt i udało się... zaparkowałam na ogrodzie sąsiadki, po czym nasze pierwsze kroki skierowaliśmy w kierunku domu.

Fot. Temawa
Zobaczyłam ten domek, z okrągłymi stopniami do frontowych drzwi, z glinianymi, malowanymi ścianami w pokojach i z małymi okienkami, za którymi widok sprawił, że odleciałam.
Moja myśl poszybowała w moje marzenia i w ten kawałek historii mojego życia, który spędziłam z facetem, którego... ech, jak dotąd jedynym facetem, którego naprawdę kochałam.
Moja szalona wyobraźnia sprawiła, że pojawił się na chwilę przede mną, zobaczyłam jego wesołe oczy, poczułam dotyk jego dłoni na moim policzku i... zniknął... tak najzwyczajniej w świecie rozpłynął się, ale przepiękny widoczek za oknem pozostał.
Moje oczy chciały zapamiętać każdy ruch listków za oknem oraz promienie słońca padające na podłogę. Uważnie i ze skupieniem rejestrowałam dobiegający do moich uszu szum łąki i  lasu, śpiew ptaków, było tam tak pięknie. Moja jedyna myśl wtedy brzmiała "tutaj mogłabym mieszkać, zestarzeć się i... umrzeć".
Rozpakowaliśmy przywiezione rzeczy. Ławka i fotel z ganku od razu powędrowały przed dom, pod okno, a obok nich stanął przywieziony metalowy stolik.
Fot. Temawa

Nasza trójka zabrała się za sprzątanie. Mnie w udziale przypadł odkurzacz i mop, gospodarz Marek ogarnął całokształt, puste pokoje w krótkim czasie zamienił w "zamieszkałe" i "gościnne", a ze studni za domem przyniósł wody, natomiast w tym samym czasie, Pani domu - Beatka w mgnieniu oka rozpakowała zakupy, inne przywiezione szpargały, oraz sprawiła, że pokoje przeszły metamorfozę i zaczęły wyglądać, jak zaczarowane, o które podczas ich nieobecności dbała dobra wróżka. W trakcie, gdy myślmy krzątali się po wszystkich pokojach, ona zapewne chowała się gdzieś między książkami na szafie i dobrodusznie spoglądała na nas uśmiechając się. 
W czasie, gdy w garnku na kuchence już gotowała się żołnierska grochówka, Beatka zadbała o piękne łąkowe kwiaty na naszym stole.
Zasiedliśmy do obiadu, rozmawiając i zachwalając grochówkę, co raz spoglądając przez białe płatki rumianków za okno... było tak pięknie.
Fot Temawa
Po obiedzie razem z Beatką wybrałyśmy się na zwiedzanie okolicy. Chodząc ścieżkami, polami i lasem mijałyśmy kolejne zagrody. Oczy cieszyły przydrożne kapliczki i "groźne" atakujące nas psiaki. Ten na zdjęciu obok był szczególnie rozbrajający. Zobaczył nas, po czym szybciutko myknął chowając się za górkę, lecz zaraz powrócił energicznie nas obszczekując. Jego Pan siedział na ławeczce przed domem - przywitałyśmy się z nim. Szczeniak był młodziutki i  kudłaty, futerko miał mięciutkie, gdy do nas podbiegł oczy i aparat "komórkowy" nie nadążały za nim. Człowiek miał wrażenie, że psiak ten w jednej sekundzie był w każdym miejscu dookoła nas jednocześnie. Po krótkiej zabawie poszłyśmy dalej, gdyż nie była  to godzina wczesna i za kilkanaście minut miało się już ściemnić na dobre. Las jeszcze bardziej potęgował to wrażenie, dlatego też przyspieszyłyśmy kroku.
Fot. Temawa
Zrelaksowane i dotlenione wróciłyśmy do domu, przywitało nas miłe ciepło, gdyż Marek podczas naszego spaceru zdążył przynieść drewna i rozpalić w kominku, z którego płomienie rozświetlały cały pokój. Stolik i fotele już stały przed kominkiem czekając na mnie i na Beatkę.
Ciasteczka, kawa i lampka wina świetnie  pasowały do panującej w pokoju atmosfery. Rozmowa toczyła się prawie do północka. Kominek zgasł, lecz nadal oddawał nam swoje ciepło. Jego  blask zastąpiły świeczki dając dyskretne i nastrajające światło. Zbliżała się godzina snu... z przyjemnością położyłam się do łóżka, moja wyobraźnia wciąż bujała pod sufitem chałupy, powoli przekradając się do moich snów. Nie wiem nawet kiedy usnęłam. Zakończył się cudowny dzień. 
Fot. Temawa
W drugi dzień Beatka przywitała mnie kawą z mlekiem i wafelkiem, myślałam, że ja nadal śnię, ale zapach kawy sprawił, że uwierzyłam... uwierzyłam, że zaczął się nowy dzień, który zresztą spędziliśmy leniuchując na ławeczce przez chałupą.
Słoneczko podstępnie chwytało nas to za rękę, to za dłonie, za nos, za policzki. Powietrze tak czyste, że aż miło. Widok z okna na modrzew, jastrząb na gałęzi i opowiadania Marka o przygodach przeżytych w Bieszczadach z jeleniem w namiocie i o sowie w kominie. Przyjacielskie pogawędki, rozmowy, rozmowy, rozmowy.
Nad nami samoloty tnące niebo na części, było ich tak dużo, że doszliśmy wspólnie do wniosku, że niebo nad nami to jedno wielkie skrzyżowanie.
Żal było odjeżdżać.

Z podziękowaniami dla Beatki i Marka
za zaproszenie na fantastyczną wycieczkę,
za gościnę, za przyjacielskie rozmowy i za to, że są! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz