piątek, września 10, 2010

Wycieczka do Drezna


Krzysiek miał mnie odwiedzić tradycyjnie już, tak jak co roku, na wakacje. Termin umówiony, ale pomysł wpadł nam do głowy, coby w domu nie siedzieć ... a więc .... 
- "może jakaś wycieczka?" - zapytano
- "jasne" - odpowiedziano
Kwestia tylko gdzie. Myślał Krzysiek, myślała Tereska. Szukał pomysłu Krzysiek, szukała i Tereska.
Padło hasło "Drezno", mnie zaskoczyło, dla Krzyśka normalka. Moje rozważania, za - przeciw, переваги - вади, advantages - disadvantages. Czasu mało, kilometrów sporo, paliwa spali nie tak mało, ale za to mój opelek jest na gaz (jeszcze nie Land Rover). Koniec końców wygrał wyjazd do Drezna.

Fot. Krzysztof Łuszczyk
Na zdjęciu zbliżamy się do granicy z Niemcami
Decyzja zapadła, więc jedziemy do Drezna. Nie lubię autostrad, nudne jak diabli i ta presja narzuconej szybkości  i świadomość, że nie wszędzie mogę się zatrzymać, ale no cóż, aby zaoszczędzić czasu musiałam je wybrać, zmieniłam więc ustawienia w gps-ie i ruszamy. Jeszcze w Bochni miałam nadzieję, że Krzysiek zrezygnuje, ale gdzie tam, ani chwili wahania, jedziemy więc dalej. Zakupy w Krapkowicach i około godz. 23.00 byliśmy we Wrocławiu. Zatrzymaliśmy się w Hostel-Europa, przyzwoita cena, warunki studenckie, akurat dla nas.

Przez otwarte okno hałasowała burza, grzmiało i błyskało się cały czas. Przez sen majaczyło mi się, że na parkingu fala zalewa mój samochód. Jak lunatyk zaczęłam sprawdzać na komórce, czy we Wrocławiu była kiedyś fala powodziowa, więc tak była w maju 2010 ... opadłam na poduszkę ... tym razem usnęłam jak kamień. Pamiętam tylko, że Krzysiek cały czas biegał do zepsutego okna próbując je zamknąć, ponoć skutecznie, choć ja tego nie pamiętam. Nadszedł ranek i znowu autostrada, tym razem w deszczu. Goniliśmy chmury burzowe, które chyba jeszcze w nocy opuściły Wrocław. Prawie już je chwyciliśmy, gdy zaczęły uciekać na Północ, my jednak konsekwentnie podążaliśmy do Drezna. Dotarliśmy ...

Fot. Krzysztof Łuszczyk
Lekki stresik przed wjazdem do Drezna, ale tylko lekki. Ze dwa razy nie zrozumiałam się z gps-em, ale Krzysiek panował nad papierowym planem miasta. Zresztą jego dobra orientacja w terenie też nam wiele pomogła, gdy moja intuicja zaczynała się chwilami gubić.

Jeżeli internauto jesteś wyznawcą stereotypu, że faceci nie mają podzielnej uwagi, to musiałbyś widzieć Krzyśka, który operował cały czas pięcioma aparatami fotograficznymi (dosłownie pięć-o-ma), planem miasta, moim Naviexpertem oraz telefonem komórkowym i cały czas był na bieżąco. Nie bez znaczenia jest również fakt, że przez cały ten czas słuchał mnie i nawet rzeczowo odpowiadał na pytania, biorąc czynny udział w dyskusji.

Dojechaliśmy do hostelu.

Fot. Krzysztof Łuszczyk
Hostel w którym zatrzymaliśmy się to A&O Hotels and Hostels. Hostelik całkiem przyjemny, ale spędziliśmy w nim łącznie zaledwie 8,5-9 godzin, czyli zjeść, spać, rano wstać ... ale co ja tu tak recytuję, kiedy przed nami jeszcze cały wieczór zwiedzania.

Jako pierwszy ciekawy obiekt ujrzałam co? ... oczywiście ... Land Rovera ... piękny, czarniutki stał sobie i pobudzał moją wyobraźnię, a w głowie zaczynało huczeć.

Fot. Temawa
Mój dowcipny kolega Krzysiek, dopowiadał, że Land Rovery widziałam wszędzie, nawet tam, gdzie ich nie było, ale potraktuję to jako przyjacielski docinek, no w końcu "kto się lubi ten się czubi" czyż nie tak jest?
Tego Land Rovera ze zdjęcia zrobił dla mnie nawet w zbliżeniu (zdj. poniżej).

Fot. Krzysztof Łuszczyk
Na zdjęciu Land Rover - czyż nie prezentuje się pięknie?

Fot. Temawa

Fot. Temawa
Drezno i przełom rzeki Łaby do 2009 roku widniał na liście Światowego Dziedzictwa wg UNESCO, z której został jednak wykreślony na wskutek rozpoczęcia budowy stalowego mostu.

Fot. Temawa
Stare miasto, odrestarowywane, szczególnie po upadku Muru Berlińskiego, można rzec, że opanowane było po równi przez pieszych oraz rowerzystów. Przyznam, że jest to bardzo dobry sposób na zwiedzanie Drezna, nas, a przynajmniej mnie na koniec nogi trochę ciążyły, natomiast rowerek byłby super.

Rowery były różnego typu, od jedno osobowych, poprzez rowery z przyczepką na dzieci lub bagaże, aż po rowery na klika osób, które w zależności od tego kto pedałował, jechały w tym lub innym kierunku. Te ostatnie były świetnym egzaminem na sprawdzenie czy grupa cyklistów jest wystarczająco zgrana. Chociaż .... jak wpatruję się w te kółka na zdjęciu poniżej, to coraz mniej jestem pewna, że dobrze odgadłam zasady działania jego mechanizmu napędowego oraz reguły obierania kierunku.

Fot. Temawa
Nie zapomnieliśmy sfotografować dla pamiątki pobytu w Dreźnie również siebie samych, na poniższym zdjęciu w ustawianej sesji za modela robi Krzysiek.

Fot. Temawa
Ja natomiast na kolejnym zdjęciu złapana ukradkiem. Moja ustawiana sesja była trochę wcześniej, ale zdjęcia wykorzystałam już w innym miejscu bloga, dlatego też tutaj zdecydowałam się właśnie na to zrobione na ulicy biegnącej wzdłuż rzeki Łaby.
Fot. Krzysztof Łuszczyk
Z przycumowanych statków dobiegała wesoła muzyka jazzu, ptaki krążyły nad dachami, a na niebie coraz to było widać nowy balon, zaczynało być coraz chłodniej.
Fot. Krzysztof Łuszczyk
Późny wieczór nadchodził, gdy ponownie dotarliśmy na Dworzec było już zupełnie ciemno. Trochę czasu zeszło na eksperymenty z ustawianiem aparatu, aby poćwiczyć zdjęcia nocne i szybciutko do hotelu. Wiedząc jakie mam spanie, a nie chcąc też się zapić na śmierć od Red Bull-i, V-Power-ów i innych takich, postanowiłam lepiej się wyspać.


Fot. Krzysztof Łuszczyk
Niemcy pożegnały nas widokiem Doliny Łaby. Wzdłuż rzeki kilkakrotnie przemykały pociągi regionalne kolei  (niemieckich i czeskich).


Dalsza droga prowadziła przez Czechy, a ponieważ chciałam jeszcze odwiedzić kuzynkę w Jeleniej Górze, więc wstaliśmy dosyć wcześnie rano. Nawet śniadanie postanowiliśmy, chciałam powiedzieć "-wiłam", a Krzysiek się nie zbuntował, zjeść już w trasie. Choć teraz za nic nie pamiętam, czy w końcu zjedliśmy je gdzieś, czy dopiero obiad u Iwonki. Już pamiętam (na Krzyśka zawsze można liczyć) ... u Iwonki było śniadanie (nie licząc napoi energetyzujących), a po 2,5-3 godzinkach u jej mamy pyszny obiadek.


Wracając jednak do przebytej drogi, gdyż jesteśmy dopiero na etapie granicy Czech z Niemcami, na poniższym zdjęciu widać istniejące jeszcze budowle starej granicy.

Fot. Krzysztof Łuszczyk
Pomiędzy śniadankiem a obiadkiem zaliczyliśmy jeszcze Górę Szybowcową, gdzie zabrała nas Iwona. Krzysiek pstrykał zdjęcia wszystkimi pięcioma aparatami, ja natomiast nie mogłam się z Iwonka nagadać po tak długim okresie niewidzenia.
Fot. Krzysztof Łuszczyk
Potem był powrót i znowu autostradą, a po powrocie pomysły na rok następny zaczęły się mnożyć ...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz