sobota, listopada 06, 2004

Spotkałam takiego człowieka ...

... to był czarodziejski dzień 28 października 2004 roku, zaczął się jak gdyby zwyczajnie ... ot ... pobódka, śniadanie, autobus do pracy, praca, z pracy ... szybkim krokiem na PKP ... i ... jestem na "za 5" jak zwykle, lecz ...

(sic!) Spotkałam go przy kasie biletowej, miał dwa bilety ze zniżką, więc szukał osoby do pary jadącej w kierunku na Rzeszów ... taki sobie, zwykły starszy mężczyzna i skorzystałam z propozycji (choć szukałam kasy, gdzie mogłabym zapłacić kartą) ...

... pojechaliśmy razem, zwróciłam połowę kwoty i skorzystaliśmy oboje, on nie stracił, ja zaoszczędziłam. W pociągu było dosyć dużo ludzi, zajęliśmy miejsce koło dwóch sióstr zakonnych jadących od Krakowa. Na początek zagadał do nich, one odpowiedziały, poczęstowały krakowskim obwarzankiem, którego połową podzielił się natychmiast ze mną.
Przez całą drogę rozmawialiśmy ... ba ... przez całą drogę on opowiadał, a ja słuchałam ... i było czego!
Opowiadał bardzo, bardzo zajmująco ... o historii, o Tarnowie, o Rzeszowie, Łańcucie i Leżajsku. Jak się później od niego dowiedziałam, był kiedyś przewodnikiem wycieczek. Opowiadając kilkanaście razy wspominał jedną książkę - "Tamten Rzeszów" autorstwa pana Czarnoty ... i kiedyś ją przeczytam, po prostu przeczytam.
Opowiadał fantastycznie, jak prawdziwy przewodnik i profesjonalista, przedstawił mi się jako osoba pełna energii i chęci życia, gdyż jak powiedział - "życie mamy jedno i od początku do końca musimy przeżyć je dobrze".
Byłam zauroczona i trudno byłoby mi streścić wszystkie jego słowa, a budziły we mnie nadzieję i motywację działania, chęć zrobienia czegoś i nauczenia się czegoś.

Przy nim czuło się, że warto ... warto!

Byłam zaskoczona tym spotkaniem, zadziwiona tym czymś co w nim było ... a było to coś magicznego. Magia wiedzy, optymizmu, nadziei, inteligencji, historii, chęci życia, magia starszego mężczyzny, człowieka z pasją, chochlika iskrzącego w jego oczach.

Miał osiemdziesiąt lat, nie wiem jak się nazywał, ani nawet jak miał na imię, on nie zna mojego i może nawet zapomniał już, że mnie poznał - mnie przygodną podróżną ...
Wiem tylko, że mieszka w Rzeszowie, blisko rynku, że nie ma własnego ogródka, ale pomaga innym, a w zamian dostaje np. czarną rzepę, którą chwali sobie dla jej wartości odżywczych.

Stacja Rzeszów ... niosąc jeden z jego bagaży odprowadzam go do Rynku i tam żegnamy się wyrażając nadzieję, że może kiedyś się jeszcze spotkamy, że będę miała pytania, a on mi na nie odpowie, że ... lecz nie wziełam od niego adresu, telefonu, nie wiem gdzie mieszka ...
następnie w niemiłosiernej prozie życia pobiegłam za potrzebą fizjologiczną (zły moment!) do schroniska PTSM, w którym nocuję podczas pobytów w Rzeszowie, gdy wróciłam jego już nie było (niestety!) miał szybki, zbyt szybki krok ...

... jeszcze przeszłam pobliskimi zasnutymi już w mroku uliczkami z nadzieją, że jeszcze go spotkam lecz ... nie spotkałam, chciałam naprawić mój błąd, lecz bezskutecznie ... jego już nie było ... czy jeszcze go spotkam? ... a jeśli nie?

Dlaczego tacy ludzie odchodzą z mojego życia?! ... cieszę się jednak, że spotykam ich choćby na krótką - podróż z Tarnowa do Rzeszowa ... bilet na dwie osoby ... szczęśliwy zbieg okoliczności ...

Gdy już szłam na uczelnię (po ostatni wpis do indeksu), cały czas myślałam o tym niesamowitym spotkaniu ...

... był taki człowiek ...

... płakałam ...

PS. Gdy go spotkasz, to pozdrów gorąco ode mnie.

Temawa
Udostępnij

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz