Trawka urosła i nawet na Święta zdobiła stół przy śniadaniu. Dochowałam się również stokrotki, na razie jeszcze skrytej pośród buszu trawy, odkryła ją dopiero Tina. Teraz czeka moją trawkę koszenie, gdyż przecież o ogródek trzeba dbać ;)Teraz trochę wspomnień... do Kołobrzegu wyjechałyśmy 15.07.1999 roku. Miałyśmy wtedy Tina 10 lat, a ja 25, minęło już ponad 10 lat. Na dworzec PKP odprowadził nas Piotrek, ale nie pamiętam już z którym z dorosłych. Mamy nawet pamiątkowe zdjęcie Tiny i Piotrka z Panią konduktor.
Przeglądam teraz album i zastanawiam się, które zdjęcia zeskanować i dodać do bloga, chciałabym 80% z nich, ale muszę wybrać trochę mniej... wybrałam.
Pociąg był dosyć załadowany, miejsca siedzące dopiero od Krakowa, a w Kołobrzegu miałyśmy być dopiero rankiem i byłyśmy, całe powyginane od spania na miejscach siedzących, ale zadowolone i... szum morza już na nas czekał!
Najpierw musiałyśmy jednak dotrzeć do naszej kwatery na ulicy Chodkiewicza, gdzie miałyśmy się zatrzymać na tydzień czasu, a skończyło się na półtora tygodniu. Dzisiaj gdy myślę o tym wyjeździe to zastanawiam się jak ja sobie radziłam... bez telefonu komórkowego, tzn. bez... telefon miałam, taką "ceglastą" nokię, ale wtedy rozmowy były dosyć drogie i pamiętam, że i tak w większości kontaktowałam się z domem poprzez budki telefoniczne.
Zaraz po ulokowaniu się w mieszkaniu, poszłyśmy nad brzeg morza. Nie znam odczuć Tiny, ale ja polskie morze widziałam wtedy po raz drugi i do dzisiaj pamiętam jego głośny szum i takie dziwne coś w płucach, które jak gdyby, powiększało mi je znacznie w stosunku do ich standardowych rozmiarów. Do czasów dzisiejszych, Bałtyk nie jest już jedynym morzem, które widziałam, ale ten szum fal, już nigdy się nie powtórzył.
| Na zdjęciu Tina i Temawa jako Wikingowie |
Po powitaniu z morzem postanowiłam jeszcze, poczuwając się do odpowiedzialności i będąc jednocześnie wdzięczna rodzicom Tiny za zaufanie, poszukać domowych obiadów i znalazłam je bliziutko naszego bloku. Z tymi obiadami wiąże się również taka być może trywialna historia, ale chyba nigdy nie zapomnę, gdyż ciągle do mnie powraca. Mianowicie, na jednym z obiadów Tina, choć nie należała do niejadków, nie dała rady zjeść wszystkiego, a mnie było szkoda tego ostatniego kotleta, który pozostał na jej talerzu. Wmusiłam go w nią, potem Justynę bolał brzuch, a ja... pełna poczucia winy z powodu bolącego brzucha, właśnie wtedy dałam sobie słowo, że już nigdy, przenigdy, nie wmuszę w żadne dziecko jedzenia, że postaram się okazać zaufanie, że dziesięcioletnia dziewczynka "właściwie" czuje czy jest głodna, czy też nie, a ja nie będę zamieniać się w upierdliwego dorosłego. Do dnia dzisiejszego dochowałam danego sobie wtedy słowa.
| Na zdjęciu Tina pogromca aligatorów. |
Był to też czas takiego naszego poznawania się, chociaż wydawało mi się, że znałam Tinę, to jednak byłam zaskoczona jak bardzo rezolutna była z niej dziewczynka, może nawet mniej roztrzepana niż ja sama. Gdy szłyśmy do sklepu, nie słyszałam tego co nieraz zdarzało mi się słyszeć w sklepach od innych dzieci, które gnębiły swoich "dorosłych", czyli okrzyki "kup mi to", "kup mi tamto". Tina była inna, kupowała z matematyczną kalkulacją co nam się opłaci a co nie, który wybór będzie lżejszy dla mojego, ba... naszego, portfela, wręcz zawstydzała mnie i sprawiała, że zaczynałam ją traktować prawie jak partnera od zakupów, a nie jak podopieczną.
| Na zdjęciu Tina i Temawa w Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu |
W tym samym czasie gdy byłyśmy z Justyną w Kołobrzegu, był tam na koloni Mateusz, mój chrześniak. Odwiedziłyśmy go i nawet udało mi się zabrać na jeden dzień razem z nami. Zestawienie Tiny i Mateusza, oj to była różnica temperamentów. W sytuacjach, gdy chciałam ich mieć pod ścisłą kontrolą np. na ruchliwych ulicach, trzymając ich za ręce, Tina szła spokojnie za mną, gdyż Mateusz ciągnął do przodu. Również na plaży przekonałam się jak różne charaktery mieli. Tiny byłam pewna, że nie grozie jej utopienie się, gdyż jest na plaży, natomiast za Mateuszem przynajmniej dwa razy musiałam wskakiwać do morza wyciągając go z niego. Mateusz to był żywioł trudny do okiełzania, ale udało się dostarczyć go z powrotem na kolonię, całego, zdrowego i żywego.
| Na zdjęciu Tina, Mateusz i Temawa na gokartach |
Zaliczyliśmy wtedy tyle atrakcji, jak molo, muzeum oręża oraz wystawę hologramów, gokarty, skakanie na plażowej "poduszce", kąpiel, karmienie łabędzi.
| Na zdjęciu Tina, Mateusz i Temawa w Kołobrzegu |
Z Mateuszem był to mój jedyny wspólny pobyt, gdzieś, razem... chociaż nie, bo w późniejszych latach czekała nas jeszcze rowerowa, jednodniowa wyprawa poza Koźle, którą też bardzo fajnie pamiętam. Podsumowując, na wspólnej wycieczce nie byłam jeszcze tylko z jednym, eh dwoma moimi chrześniakami Tymkiem i młodszym Patrykiem, ale jak tylko jeszcze trochę podrosną...
Na koniec może podzielę się jeszcze jednym moim przemyśleniem, bo gdy tak sobie wspominam wspólne wyjazdy i wyjścia, z moją bratanicą i chrześniakami..., gdy przygodni ludzie, poproszeni np. o zrobienie zdjęcia, zwracali się do mnie "...a mamusia to..." lub do któregoś z nich mówili "córeczka" lub "syn", to zawsze było mi tak miło, czasami nawet żałowałam, że nie jest to prawdą, gdyż Tina i moje chłopaki są fantastyczne. Swoich dzieci, jak do tej pory, nie mam i pewnie już tak zostanie, ale widocznie tak miało być. Od niedawna mam też w głowie jedna myśl, jeden plan, ale o tym na razie.... ciiiiichosza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz